Poszukujemy - Odkrywamy

Poszukujemy - Odkrywamy

wtorek, 26 lutego 2019

Podziemia Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu


Autorem pierwszych relacji na temat podziemnego magazynu na terenie Stadionu Olimpijskiego był Stanisław D., przedwojenny zastępca Okręgowego Inspektora Ochrony Skarbowej w Stanisławowie. Po wojnie pracował we wrocławskiej Izbie Skarbowej, w wydziale IV, który zajmował się wykrywaniem przestępstw skarbowych i odzyskiwaniem mienia poniemieckiego porzuconego lub ukrytego na terenie województwa wrocławskiego.



Stąd właśnie D. uzyskał od jednej z autochtonek informację, że jej mąż (inna wersja mówi, że ojciec) pracował w czasie wojny w podziemiach znajdujących się na terenie stadionu. Do weryfikacji tego doniesienia wówczas nie doszło; D. twierdził, że kobieta zażądała zbyt dużej nagrody za wskazanie miejsca, jednak można powątpiewać w taką wersję wydarzeń - ówczesny aparat skarbowy i Urząd Bezpieczeństwa z pewnością mogły zmusić autochtonkę do wyjawienia szczegółów. Być może D. sprawy po prostu nie zgłosił oficjalnie (znamy z dokumentacji sporo przykładów takich zachowań) - przetrwały jedynie relacje o jej zeznaniach zapamiętane przez niego samego. Najistotniejsze pod względem weryfikacyjnym fragmenty (relacja z 1987 r.) mówią:
“Na miejsce pracy dowożony był on (mąż, lub w innej wersji - ojciec) windą znajdująca się bezpośrednio pod wieżą zegarową”.
“Do magazynu prowadziły również dwa inne wejścia - jedno w pobliżu bramy 24, drugie oddalone było od korony stadionu o 250 - 300 m i znajdowało się w betonowym bunkrze na terenie parku szczytnickiego tuż za płotem stadionu, w pobliżu strzelnicy”.

         W 1994 r. w rozmowie z ppłk. Lechem Gołębiewskim, kierownikiem grupy poszukiwawczej utworzonej przy Miejskim Inspektoracie Obrony Cywilnej Stanisław D. twierdził, że zespół Ochrony Skarbowej zbadał, po uzyskaniu relacji, teren stadionu:  
“Bunkier, który był prawdopodobnie jednym z wejść do magazynu znajdował się między stadionem, a dzielnicą Zalesie. Był to ogromny wykop w kształcie podkowy, do którego można było dość głęboko wjechać. Kiedy nad nim stałem, wydawało mi się, że mógł mieć głębokość około ośmiu - dziesięciu metrów. Tuż po wojnie musiał zostać wysadzony, bo wszystko dookoła zostało porozwalane (...). Ten rozwalony bunkier oglądali wojskowi. Powiedzieli nawet, że chętnie go wysadzą, żeby zobaczyć, co jest dalej, ale wskutek tego, we wszystkich okolicznych oknach wylecą szyby.”
 Pracownica stadionu (zatrudniona od 1951 r. ) zapytana o ów bunkier stwierdziła: ”Uruchomiono na nim wysypisko śmieci”.

       W połowie 1944 r. lotnictwo brytyjskie przeprowadziło szereg lotów zwiadowczych nad Wrocławiem, w wyniku których powstały, przy wykorzystaniu informacji wywiadu, mapy, a później „wykonawcze” zdjęcia lotnicze z zaznaczeniem obiektów przeznaczonych do bombardowania. Stadion Olimpijski nie znajdował się jednak w zakresie zainteresowania ówczesnych służb wywiadowczych (choć niektóre obiekty znajdujące się kilkaset metrów od stadionu już tak), z czego można wysnuć wniosek, iż ewentualny stadionowy magazyn musiał mieć raczej znaczenie zaopatrzeniowe, niż militarne. Potwierdzałby to także fakt zatrudnienia tam osoby cywilnej, jaka miał być mąż (ojciec?) wspomnianej autochtonki.



         Na zdjęciu lotniczym z 1944 r, a także pierwszych zdjęciach powojennych widoczny jest boczny zjazd do magazynu, o którym wspominał D., wysadzony pod koniec wojny, a później zasypany i splantowany.




         W 1995 r. Andrzej S., były główny energetyk Stadionu Olimpijskiego mówił: "Informacje o tym, że pod stadionem znajdują się podziemne bunkry, otrzymałem po raz pierwszy od syna projektanta obiektu - Konwiarza, który aktualnie zamieszkuje w Hamburgu. Pokazywał mi on zresztą odbitkę kserograficzną z encyklopedii niemieckiej, która informowała, że pomieszczenia dla komendantury stadionu i orkiestry zostały zlokalizowane pod ziemią. Pracując jako główny energetyk na Stadionie poszukiwałem oczywiście tych pomieszczeń, ale ich nie znalazłem. Odkryliśmy natomiast pod płytą piłkarską kable zasilające, wiodące w głąb ziemi. (...). (Do bunkra) można się było dostać także przy pomocy dwóch pochylni, z których jedna wiodła podobno z Zalesia, druga zaś od strony Sępolna. Opowiadał mi o tym jeden z mieszkańców Zalesia, który przebywał we Wrocławiu w czasie wojny i który widział, jak w kierunku stadionu podążały załadowane konwoje ciężarówek”.       

         Winda i wejście do magazynu miały znajdować się w budynkach tzw. wieży zegarowej - na której były wyświetlane były wyniki rozgrywek, znajdującej się w północnej części stadionu (nie chodziło zatem o badaną przez przeróżnych eksploratorów wieżę, znajdującą się po wschodniej stronie obiektu). Winda miała znajdować się po lewej stronie przejścia wiodącego na płytę stadionu – dotąd istnieje pomieszczenie, dostępne z zewnątrz jedynie przy pomocy zewnętrznych schodków metalowych, które zostało zidentyfikowane przez jednego ze świadków jako dawna maszynownia windy. Wejście do magazynu przy pomocy klatki schodowej miało znajdować się po drugiej stronie przejścia na płytę stadionu, w pobliżu bramy 42, ale także ono miało zostać po wojnie zagruzowane i później zabetonowane.


        W ten sposób zabetonowana została także i jedna z tajemnic podziemnego Wrocławia…

 Na zdjęciach: 
  • przedwojenny widok stadionu; 
  • domniemany zjazd do magazynu na zdjęciu brytyjskiego wywiadu; 
  • pomieszczenie, które miało być maszynownią windy prowadzącej do podziemi.



środa, 13 lutego 2019

Ukrycie w kamieniołomie w Świerkach


Było to jedno z pierwszych badań, jakimi zajmowała się przed laty redakcja Exploratora. Informację o nim uzyskaliśmy po jednej z audycji radiowych poświęconych poszukiwaniu tajemnic II wojny światowej – zadzwoniła córka jednego z mieszkańców Bartnicy w Górach Sowich, że jej ojciec ma bardzo ciekawe informacje na ten temat. Dwa tygodnie później pukaliśmy już do drzwi starego budynku położonego niedaleko drogi przelotowej prowadzącej z Głuszycy do Kłodzka.

















Jan L. miał wówczas około 70 lat, był w żałobie – dwa miesiące wcześniej zmarła mu żona. Przed wojną mieszkał w Węgierskiej Górce w centralnej Polsce. Wywieziony na roboty do Niemiec nauczył się języka. Po wojnie wrócił do rodzinnej miejscowości, ale tam wszystko było zbombardowane, pojechał zatem na Ziemie Odzyskane i osiadł w Bartnicy. Znalazł pracę w kamieniołomie, gdzie zaprzyjaźnił się ze swoim majstrem o nazwisku Leffler, czy Lefter. To ten majster właśnie wspominał, patrząc na stary kamieniołom: „O mein Gott, tu jest duży pieniądz”. I nie chodziło mu wcale o urobek skalny. Jak ktoś próbował podbierać kamień w starym kamieniołomie interweniował, gdzie się da, by temu zapobiec.

Na nagraniu Jan L. mówi: „Granica czeska biegnie tu na górze. Był wiertacz Grek czy greckiego pochodzenia, wiercił w kamieniołomie w Świerkach tunel. Front szedł od Głuszycy, Rosjanie szli, Niemcy uciekali na granicę z Czechami, bo uważali, że dla nich w Czechach było bezpieczniej.
Przed samym przejściem frontu przyjechały cztery samochody. Przyjechały od Głuszycy ze skrzyniami dużymi. Kamieniołom nie chodził, ale majster pilnował maszyn (niemiecki). To wszystko było w dzień. Cztery samochody podjechało, wojsko je przywiozło, to było w dzień. Wojsko dawało to do tunelu i później wojsko to wysadziło. Pierun wie, po co robili ten tunel. On się nazywał (ten wiertacz) Guera.
Zawalili go (ten tunel) i później lisy chodziły w szczeliny, ale to trzeba koparki, by się tam dostać do tych skrzyń”.

Jan L. wskazał miejsce, gdzie grecki wiertacz przygotowywał tunel. „Tu jest magazyn paliw. To gdzieś jest w tym miejscu, tu niżej był ten tunel”.


Miejsce gdzie rzeczywiście zostały wykonane wspomniane prace przebadał i rzetelnie opisał ze zdjęciami na swoim blogu Paweł Jeżewski. Potwierdza tym samym, że tunel był, został wysadzony, a złożona gdzieś pod ziemią tajemnica powoli niszczeje…