10 grudnia 1945 r. w pomieszczeniach Sądu Okręgowego w Tarnowie spotkało się troje ludzi: kierownik tego sądu - Bronisław Maciołowski, będący jednocześnie członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, protokolantka Barbara Ferensówna i Izaak Izrael - świadek. Po przedstawieniu świadkowi ewentualnych skutków składania fałszywych zeznań (przywołano stosowne artykuły Kodeksu Postępowania Karnego) rozpoczęło się przesłuchanie.
Sędzia, w ciągu trwającej aż trzy dni procedury, nie zadał ani jednego pytania.
Getto w Tarnowie zostało utworzone w lutym 1942 r; zlikwidowano je w pierwszych dniach września 1943 r. Na obszarze ówczesnej dzielnicy Grabówka przebywało około 40 tysięcy osób - w tym Żydzi z Austrii, Czechosłowacji i terenu III Rzeszy. W czerwcu 1942 r. 10 tysięcy ludzi zostało wywiezionych do ośrodka zagłady w Bełżcu. 7 tysięcy rozstrzelano w lasach pod Zbylitowska Górą i Skrzyszowem, 3 tysiące zamordowano na terenie cmentarza żydowskiego w samym Tarnowie. Pozostałych wywieziono do obozów pracy w Szebniach i Płaszowie, oraz do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Sześćdziesiąt lat później, przypadkiem, zbierając materiały do całkiem innego tematu, natrafiliśmy na te zeznania. Pracując nad nim nie zauważyliśmy nawet, że czytelnia oddziału IPN w Rzeszowie powinna być już dawno zamknięta i personel nerwowo spogląda na zegarki, pobrzękując ostentacyjnie kluczami.
Dokument
jest porażający. Można zrozumieć dlaczego sędzia nie zadał ani jednego pytania...
Nazywam się Izrael Izaak, urodzony w Tarnowie, 21 marca 1905 r. Dorożkarz, wdowiec.
Mieszkałem przed wojną w Tarnowie przy ul. Widok 45a, we własnym domku. Powodziło mi się bardzo dobrze, miałem cztery dorożki, konie i furmanów. Nie uciekałem nigdzie z wybuchem wojny. Od pierwszej chwili stałem do dyspozycji Niemców i musiałem za darmo ich obwozić dorożkami.
Podczas palenia dużej synagogi stałem służbowo na placu “Pod Dębem”, o dwadzieścia metrów od pożaru. Zaczęło się to nocą 9 listopada 1939 r. Wokoło bożnicy mieszkali sami Żydzi, którzy zaczęli w koszulach, boso, uciekać z domów, gdyż wydawało się, że pożar obejmie całą dzielnicę. Polacy z huty i baraków na Pogwizdowie, sama szumowina, za zgodą, wiedzą i z namowy żandarmów niemieckich wynosiła wszystko z domów. Wokół rozlegał się płacz, krzyk i lamentowanie. Pozwolono mi odwozić dzieci do rodzin, mieszkających w innych dzielnicach. Byłem świadkiem, jak żołnierze wrzucili jakiegoś uciekającego Żyda w płomienie bożnicy. Udało mu się stamtąd uciec, był poparzony, palił się. Od tego czasu żyliśmy w ciągłym strachu.
Dnia 24 kwietnia
zatelefonowano do mnie o czwartej nad ranem, bym natychmiast przyjechał na
gestapo. Gdy jechałem ulicami przez miasto, wszędzie napotykałem trupy Żydów.
Spotkałem wtedy uciekającego w szlafroku dr Goldmana z Krakowa, lekarza okulistę.
Uciekł spod kuli. Opowiadano, że ukrywał się później przez trzy dni w polu, na
ulicy Polnej, nieprzytomny ze strachu.
Na ulicy Lwowskiej 10, Wałowej, Kopernika i w Rynku widziałem trupy Żydów w nocnej bieliźnie. Odwiozłem wtenczas potajemnie do szpitala krewnego Szyji Stuba, wysiedlonego z Bielska, który nie zmarł od razu po otrzymanym strzale. Zmarł po operacji. Było wtedy 60 zabitych.
W maju 1942 r.
zadzwonił Grunov do Judenratu po moją dorożkę, jako że była najlepsza, na
godzinę jedenastą. W tym dniu bowiem przyjechał do Tarnowa gestapowiec
Rummelmann, który objął dział Żydów w Tarnowie. Pojechałem pod gestapo z
komendantem policji żydowskiej Bienenstockiem i czekałem do godziny dwunastej.
O dwunastej nadszedł Rummelmann i Grunov. Na początek zdążyli już zastrzelić
Żyda Hermana Weismana. Rozkazali trupa szybko uprzątnąć.
Wtedy cały dzień
jeździłem z Grunovem i Rummelmanem. Objeżdżałem z nimi całe miasto, gdyż Grunov
oprowadzał wszędzie gościa. Najpierw zajechaliśmy pod restaurację Bachla. Gdy
stamtąd po dwóch godzinach wyszli,
doszli do mnie z rewolwerami i musiałem się egzaminować, czy znam ich tytuły i
nazwiska. Stamtąd pojechaliśmy galopem z rewolwerem przystawionym do pleców do
restauracji Sułka. Gdy stamtąd po dwóch godzinach wyszli, Grunov był już
zupełnie pijany, z rewolwerem w ręce. Musiałem znowu recytować, jak się nazywa,
jaką ma rangę i stamtąd znowu galopem na Limanowskiego 12, do mieszkania Żyda
Stuba, gdzie mieszkał jako sublokator z kochanką. Zażądał jeden litr koniaku od
Stubów w przeciągu dziesięciu minut, jeśli nie – kara śmierci. Stamtąd
pojechali do fotografa Kaczarowskiego zrobić sobie zdjęcie. Grunov stale z
rewolwerem przy moich plecach. Od fotografa znów do restauracji, a stamtąd do
Judenratu, ale powoził już Grunow i batem bił po drodze napotkanych Żydów.
W Judenracie pobił
wszystkich z Ordnungs-Dienstu (OD). Wszedł na służbówkę OD i zastawszy tam
zastępcę szefa OD Wassermana, kazał mu otworzyć usta i włożył mu do ust lufę
rewolweru. Następnie zbił go, zbił też Millera, pierwszego komendanta, i z
miejsca zamienił ich funkcje. Szefem OD tzw. “Jedynką” został Bienenstock.
Drugim zastępcą został Miller, a trzecim Wasserman.
Stąd poszli do
prezesa Judenratu Volkmanna, przedstawił go Rummelmanowi, strzelając
równocześnie do niego. Kula przeleciała tuż przy głowie, dziurawiąc ścianę.
Rummelmann też przemówił, że to on objął “Die Judenfrage” i pokaże Żydom, co on
potrafi. Stamtąd szpalerem z OD rozstawionymi co pięć kroków, poszli do
restauracji Wachtla, bijąc każdego OD. U Wachtla tak Grunow pobił wszystkich,
że aż rękę sobie skaleczył. Pobiegł więc naprzeciw do apteki, zrobił opatrunek,
wrócił i zasiadł do ryb po żydowsku i pieczonej gęsiny. W międzyczasie kazał
załadować do mojej dorożki rzeczy na przyjęcie w domu. Nanieśli więc mięsiwa,
ryb, drobiu, serów, pieczywa, likieru, wódki itd. Stamtąd znów do Rachla, a
stąd do SS, na ulicę Chyszowską. Tam oni zostali, a mnie posłali po szwagra
Grunova - Kanna, na ulicę Nowy Świat, aby przyjechał natychmiast, lub na ósmą
wieczór był na ulicy Urszulańskiej.
Wróciłem
wykonawszy polecenie i zabrawszy gości z SS pojechałem na gestapo. Tu czekałem
i pilnowałem rzeczy w dorożce. Z dyżurki zadzwonili do Judenratu, wzywając w
dziesięciu minutach prezesa Volkmanna i zastępcę Lehrhaupta. Gdy ci przybiegli
poprosiłem o zwolnienie, gdyż koń cały dzień nie jadł i był na półdziki z
jazdy. Naturalnie zwolnienia nie otrzymałem, gdyż i prezes bał się o tym w
ogóle mówić. Miałem tylko dostać przepustkę nocną. Zwróciłem się więc do
Oberscharführera z tym samym. Zabrał wszystkie trunki i rzeczy na górę i
obiecał o tem pomówić. Czekałem jeszcze godzinę. Potem, a była już godzina
dziesiąta wieczór, zawiozłem ich do szefa gestapo Paltena, z dwiema kobietami.
Dali mi dwa papierosy “Tryngla” i kazali jechać do domu, a za jazdę miał mi
dobrze zapłacić Judenrat.
Ciąg dalszy - w kolejnym wpisie na blogu