Przesieka to niewielka wioska w kotlinie jeleniogórskiej, w
eksploracji znana między innymi z tego, że w znajdującej się tam ongiś restauracji
“Waldschlösschen” po wojnie
znaleziono składowisko polskich dzieł sztuki - 9 lipca 1945 r. prowadzący akcję rewindykacyjną Witold
Kieszkowski natrafił tam na 70 skrzyń i
sporo luźno stojących obrazów. Trzy największe skrzynie, oznaczone M1, M2, M3
miały napis: “Lemberg” (Lwów) - “Matejko”. Były w nich między innymi tak znane
dzieła jak “Unia
Lubelska”, “Batory pod Pskowem” i “Rejtan”. Restauracja obecnie już nie istnieje -
był to drewniany budynek o numerze 74, który, zaniedbany i opuszczony, został
rozebrany w latach 80-tych.
Dekadę później (30 września 1993 r.) jeden z Autorów „Exploratora”
otrzymał intrygujący list:
„Tak się składa, że ja wiem dużo na temat depozytów z banku
Hirschberg. Otóż ojciec mój, działacz partyjny, został skierowany przez partię
do Jeleniej Góry w celu, jak to się wtedy mówiło „zorganizowania i utrwalania
władzy ludowej” (…). Ojciec, z polecenia władz zajął się przejmowaniem od
Rosjan mienia poniemieckiego na terenie Dolnego Śląska, a szczególnie okolic
Jeleniej Góry. Z tego tytułu jeździł ze swoją grupą po różnych miejscowościach,
spotykał się z Niemcami, którzy jeszcze pracowali na różnych stanowiskach. Tak
poznał doktora W. – Niemca polskiego pochodzenia, ożenionego z Niemką i od lat
mieszkającego w Rzeszy. Otóż doktor W. , chemik, pracował w filii IG-
Farbenindustrie w Jeleniej Górze przy badaniach nad jakąś bronią,
prawdopodobnie rakietową. Ponieważ zbliżał się front Niemcy całą
dokumentację przechowywali w sejfach
jeleniogórskiego banku.
Otóż pan W. twierdzi, że w przeddzień zajęcia Hirszberg przez
Rosjan, Niemcy wywieźli z tego banku kilka samochodów skrzyń, w których
prawdopodobnie była dokumentacja prowadzonych badań oraz złoto i inne
walory. Aczkolwiek pan W. opowiadając
pozostawiał wiele niedomówień, jednak ojciec był przekonany, że on wiedział,
gdzie transport został ukryty (…) Prawdopodobnie nasz wywiad wpadł na ślad działalności pana W. i
został on aresztowany. Ojciec mój był wtedy ważniakiem i znał niektóre aspekty
toczącego się śledztwa. (…)
Jeszcze jeden powód utwierdzał ojca w tym, że warto tego (ukrycia
– przyp. Redakcji) szukać. Otóż w 1947 r. nadzorował akcję przesiedlenia ludności
niemieckiej z terenu Dolnego Śląska do Reichu i w Cieplicach natknął się na
Niemkę z dwojgiem chorych i głodnych dzieci. Załatwił im opiekę lekarską i dał
dwa bochenki chleba i puszkę tuszonki. Niemkę tak to wzruszyło, że
zaproponowała, że wskaże miejsce w Przesiece, gdzie pod koniec marca 1945 r.
wraz z wieloma kobietami została przez SS-manów zmuszona do zasypywania ziemią
i maskowania wielkiego bunkra. Określiła jego rozmiary gdzieś na dwadzieścia kroków.
Ojciec zabrał ją samochodem do Przesieki i okazało się, że mówiła prawdę.
Ojciec opowiadał mi, że za pomocą długiego pręta z ogrodzenia jakiejś willi
nakłuwał ziemię i za każdym razem na głębokości jednego metra pręt napotykał na
twarde podłoże.
(..)
Ja tam byłem z ojcem w 1952 r. , znam też położenie bunkra,
aczkolwiek rosły na nim drzewa i krzewy, to jednak gdy wbijałem szpikulec w
dwóch miejscach wskazanych przez ojca, za każdym razem natrafiałem na beton –
szpikulec się giął (…) Ojciec doszedł do wniosku, że ta sprawa go przerasta ze względu na
brak możliwości dotarcia do wnętrza bunkra w sposób niezwracający niczyjej
uwagi (…)”.
Podpisane: „Zorientowany”
I to tyle, jeśli chodzi o ciekawsze fragmenty listu, pełnego
zresztą błędów ortograficznych. Oczywiście nasz Autor próbował skontaktować się
ze „Zorientowanym”, ale mimo umieszczenia w ówczesnym „Słowie Polskim”
ogłoszenia o żądanej treści więcej o nim nie usłyszeliśmy.
Na koniec jeszcze jedno zdanie z jego listu:
„Uprzedzam, że nie jestem filantropem, mam dwie alternatywy – albo
Polacy zapłacą mi za mówienie, albo nawiążę kontakt z konsulatem RFN-u i Niemcy
zapłacą mi za milczenie”…